Relacje uczestników Akcja 2016

Jampol i Mohylów Podolski

Jampol jest miasteczkiem, które znajduje się w obwodzie winnickim i leży nad stanowiącym granicę ukraińsko-mołdawską Dniestrem. Pomimo upływu 244 lat od czasu, gdy skończyło się polskie władanie w tym rejonie, wciąż widoczne są ślady polskości przejawiające się w polskich mogiłach, a które to nierzadko pochodzą z czasów I Rzeczpospolitej. Z czasów, o których pisał Henryk Sienkiewicz w słynnej "Trylogii", a zwłaszcza w jej ostatniej części, która opowiada przygody pana Wołodyjowskiego walczącego na Podolu u boku hetmana Jana Sobieskiego przeciwko Turkom i Tatarom. Znajomość historii ojczystej czy też kojarzenie motywów sienkiewiczowskiej powieści stanowi niemałą motywację, która przydaje się przy pracy na jampolskim cmentarzu.

Na cmentarzu w Jampolu pracowała grupa 12 wolontariuszy - studentów z Wrocławia i spod Częstochowy, obok których znalazło się miejsce dla czwórki naszych rodaków z Litwy. Czterech uczniów Polskiego Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego w Solecznikach zrealizowało w ten sposób hasło "Jeden naród ponad granicami", które to przyświecało organizatorom tegorocznej edycji. Głównym celem takiego zamierzenia była integracja młodych Polaków rozdzielonych dziejowymi zawirowaniami oraz granicą państwową, która została ustalona w wyniku decyzji mocarstw nieliczących się ze zdaniem Polaków. Wspólny wyjazd na Kresy miał na celu przypomnienie faktu, że pomimo 71 lat od zakończenia II wojny światowej i utraty części terytorium, na dawnych polskich ziemiach na wschodzie wciąż zamieszkują Polacy, którzy ciągle pamiętają Polskę i nie zapomnieli o dziedzictwie swych przodków. Polskie cmentarze na Ukrainie są wspólnym dziedzictwem wszystkich Polaków niezależnie od miejsca urodzenia i bez konieczności posiadania przodków na Kresach.

Wszystkie grupy zgromadziły się 2 lipca pod budynkiem Urzędu Marszałkowskiego we Wrocławiu, skąd wyruszył wielki konwój w kierunku wschodniej granicy i przejścia granicznego w Medyce. Dla grupy jampolskiej podróż była dłuższa niż w przypadku innych grup, a rzut okiem na mapę szybko wskazuje na powód tego faktu. 3 lipca przekroczyliśmy granicę polsko-ukraińską i niedzielę spędziliśmy w Królinie, niewielkiej wsi leżącej pod Lwowem. Po kilkugodzinnym pobycie u rodaków wyruszyliśmy w dalszą drogę, na parę chwilę wstępując do Tarnopola, a w Jampolu znaleźliśmy się nad ranem 4 lipca. Cały ten dzień przeznaczyliśmy na sen, bo w czasie blisko 35 godzinnej podróży nastąpił jego deficyt. Pierwszym miejscem, w którym zostaliśmy przyjęci z serdecznością, był dom pani Natalii - mieszkanki Jampola, która w czasie wyjazdu służyła nam pomocą - udostępniając nam dom i swoje drugie mieszkanie do naszych potrzeb. Po krótkim odpoczynku część uczestników wyjazdu postanowiła udać się na zakupy i krótki spacer po Jampolu, a pozostali pomagali przy pakowaniu darów. Tego dnia spotkaliśmy się również z merem Jampola i jego małżonką, którzy wyrazili chęć współpracy, a ukazali to poprzez zapewnienie nam noclegu w hotelu Dniestr. Tego dnia dołączyło do nas 4 strażaków z Dolnego Śląska, którzy przez następne dwa dni wspomagali nas ciężkim sprzętem i doświadczeniem.

5 lipca po zjedzeniu śniadania i podróży po narzędzia do Mohylowa udaliśmy się do pracy na jampolskim cmentarzu. Nekropolia leżąca na wzgórzu stanowiła nie lada gratkę dla naszych wolontariuszy. Ukształtowanie terenu niosło ze sobą poważne utrudnienie przy pracy, ale też zagrożenie - wszakże o wypadek nie trudno. Na szczęście sprawna organizacja i współpraca pozwoliły na uniknięcie tego rodzaju niespodzianek. Nasza praca koncentrowała się głównie na walce z bujną roślinnością, a właściwie z lasem, który wyrósł na polskim cmentarzu. W tym celu wyznaczyliśmy 3 osoby do obsługi kos spalinowych a wraz z nimi następne kilka do sprawdzania terenu za pomocą długich kijów celem odnalezienia ewentualnych dziur i innego rodzaju przeszkód mogących zagrozić naszym wolontariuszom. Pozostałe osoby pracowały ze strażakami w innej części cmentarza, gdzie potrzebny był inny rodzaj sprzętu - tutaj zamiast kos spalinowych do walki z krzewami i trawą potrzebna była piła do walki z drzewami i gałęziami. Oprócz tych dwóch grup były jeszcze dziewczyny znajdujące się w naszej grupie, które z obiektywnych przyczyn nie zajmowały się niebezpieczną i ciężką pracą, lecz oddawały się zajęciom adekwatnym do kobiecej delikatności - malowanie inskrypcji na grobach, sprzątanie wokół nagrobków, przygotowywanie śniadań i kolacji dla chłopaków etc. Każdy z nas wiedział czym ma się zajmować i w razie konieczności wspomagał kolegów i koleżanki przy pracy. Podczas wszystkich dni pracy naszym największym nieprzyjacielem było słońce, którego promienie dawały nam się we znaki.

6 lipca był kolejnym dniem pracy na cmentarzu, podczas którego wykonaliśmy kawał solidnej roboty. W obydwu sektorach chłopaki dawali z siebie wszystko przy usuwaniu krzewów i drzew oraz stawianiu przewróconych grobów, a dziewczyny malowały inskrypcje na kolejnych nagrobkach. Był to ostatni dzień, w którym mogliśmy liczyć na pomoc ze strony strażaków i ich sprzętu, bowiem musieli wyruszyć do innych grup. W tym dniu zostaliśmy odwiedzeni przez lokalnych dziennikarzy, którzy przeprowadzili wywiad z naszymi wolontariuszami. 7 lipca ze względu na wypadające tego dnia ważne dla miejscowych święto nie mogliśmy się udać na cmentarz i wykonywać na nim jakąkolwiek ciężką pracę. Udaliśmy się zatem do Snitkowa, gdzie przeprowadziliśmy inwentaryzację i zrobiliśmy zdjęcia. Odwiedziliśmy również Mohylów Podolski i parafię katolicką, która gościła naszych wolontariuszy w ubiegłym roku. Powróciliśmy do Jampola, gdzie czekała na nas pani redaktor Grażyna Orłowska-Sondej, która wraz z ekipą Studia Wschód przeprowadziła wywiad z uczestnikami wyjazdu z naszej grupy.

Następnego dnia wyruszyliśmy do Mohylowa Podolskiego, gdzie czekali na nas miejscowi, którzy byli chętni wspomóc nas przy pracy na cmentarzu. Ponownie podzieliśmy się na kilka grup wykonujących różne prace - część chłopaków robiła pożytek z kos spalinowych, inni odkopywali nagrobki z ziemi i usuwali chwasty, a dziewczyny standardowo malowały inskrypcje. Jak poprzednio zmagaliśmy się nie tylko z roślinnością i nierównością terenu, ale również z niesprzyjającym upałem. Praca w Mohylowie była owocna, a dla niektórych osób z naszej grupy sentymentalna, bowiem były wśród nas osoby, które w ubiegłym roku miały przyjemność pracować na mohylowskim cmentarzu. Po wykonaniu pracy udaliśmy się na obiad do zaprzyjaźnionego księdza, a następnie powróciliśmy do Jampola, z którym to przyszło nam się rozstać następnego dnia. Ostatni dzień w Jampolu upłynął nam na odwiedzinach wśród miejscowych, z którymi przyszło nam współegzystować. Wizyta, którą złożyliśmy u mieszkających tu Polaków była bogata we wzruszenia i wzajemne uprzejmości. Doświadczyliśmy tradycyjnej kresowej gościnności, a odpłaciliśmy wręczeniem darów. W tym dniu pożegnaliśmy się również z merem i obsługą hotelu Dniestr, a późnym wieczorem opuściliśmy Jampol, do którego mamy nadzieję jeszcze powrócimy.

Po całonocnej podróży dotarliśmy w końcu do miejsca bardzo bliskiego wielu Polakom i budzącego wśród nich sentyment - do Lwowa. Natychmiast wyruszyliśmy na krótki spacer po starówce, a następnie w kierunku najważniejszej polskiej nekropolii na Kresach - w kierunku cmentarza Łyczakowskiego. Podczas zwiedzania zawsze wiernego miasta rażące dla Polaków jest bez wątpienia ogromne nagromadzenie symboliki banderowskiej w praktycznie każdej postaci. Od czerwono-czarnych flag, przez portrety Stepana Bandery, po koszulki, kubki, vlepki i inne suweniry nawiązujące do antypolskich OUN i UPA. Jest to zjawisko zasługujące na potępienie i nie możemy udawać, że tego nie ma. W trosce o pamięć i w drodze do spełnienia patriotycznego obowiązku, w kolejną rocznicę krwawej niedzieli oddaliśmy hołd Polakom bestialsko pomordowanym przez banderowców.

11 lipca nad ranem wyruszyliśmy ze Lwowa w drogę powrotną. Zaplanowaliśmy jednak, że przy okazji wstąpimy do mieszkających Polaków i wręczymy im ostatnie dary, które zalegały w naszym autokarze. Wstąpiliśmy z wizytą do Mościsk, gdzie spotkaliśmy się z 86-letnią Polką, której wręczyliśmy wypełnione po brzegi darami pudła oraz wysłuchaliśmy emocjonalnych zwierzeń naszej rodaczki. Było to wspaniałe przeżycie, które może stanowić dla młodych Polaków świetną lekcję życia, pozwalającą nabrać pokory. Możliwość obcowania ze świadkami historii, zobaczenia ich wzruszenia i wysłuchania doświadczonej przez życie osoby to rzecz o wiele bardziej cenniejsza, aniżeli kolejna wycieczka w góry czy nad morze. Branie udziału w tego typu interakcjach jest rodzajem swoistej sztafety pokoleń, która pozwala wychowywać w duchu patriotyzmu kolejne pokolenia Polaków. Idąc dalej tym tokiem rozumowania odwiedziliśmy także cmentarzu w Lipnikach, na którym złożyliśmy znicze na zbiorowej mogile polskich żołnierzy biorących udział w bohaterskim boju stoczonym we wrześniu 1939 roku, a także na grobach tych Polaków, którzy polegli w rzezi dokonanej przez Ukraińców w 1943 i 1944 roku.

Kolejny raz spełniliśmy swój obowiązek względem przodków i ocaliliśmy od zapomnienia pamięć o ich poświęceniu dla dobra ojczyzny. Z takim dumnym nastawieniem opuściliśmy Kresy Wschodnie i udaliśmy się w stronę polskiej granicy. Udział w VII edycji akcji "Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia" dla wielu członków naszej grupy był obfitującym we wspaniałe przeżycia. Jestem przekonany, że wielu z moich kolegów i koleżanek z grupy zechce powrócić do Jampola, do Mohylowa Podolskiego czy też do Lwowa i innych wspaniałych miejsc na wschodzie, bowiem jest do czego wracać.

Paweł Andrzejewski

(aby powiększyć - kliknij w zdjęcie)

Zobacz też: