Byliśmy w Twoich stronach - Krynyca (dawny Korościatyn)

Z Borowa do Korościatyna

Na Ukrainę wyjechaliśmy 2 lipca (2011). Nasza podróż trwała prawie dobę. Byliśmy zmęczeni, ale bardzo życzliwe przyjęcie zrekompensowało nam wszelkie niedogodności. Już 4 lipca w poniedziałek wyszliśmy zobaczyć jak wygląda cmentarz w Krynycy, dawnym Korościatynie, i co nas czeka przez najbliższe 10 dni. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, zastaliśmy cmentarz już częściowo odchwaszczony. Zrobili to przed naszym przyjazdem mieszkający tam Polacy, których zmobilizował tamtejszy wójt. W planach tego dnia mieliśmy jedynie rozpoznanie terenu, dlatego rozproszyliśmy się i zaczęliśmy oglądać polską część cmentarza. Najpierw jednak zatrzymaliśmy się przed krzyżem postawionym przez mieszkańców Korościatyna, a poświeconym przez ks. Mieczysława Krzemińskiego na zbiorowej mogile ludzi zamordowanych w lutym 1944 r. Następnie odczytywaliśmy polskie nazwiska na istniejących grobach, sprawdzaliśmy stan pomników, zastanawiając się jednocześnie, jakie narzędzia będą nam potrzebne. Natrafiliśmy na wiele polskich znanych nam z terenu naszej gminy nazwisk - Łużnych, Hutników, Zaleskich. Przy tej okazji mogliśmy poznać historię osób pochowanych na tym cmentarzu, którą opowiadał nam nasz przewodnik pan Włodzimierz Hutnik i pan Marian Grabas, inicjator akcji odnawiania tamtejszej nekropolii. Wiedzieliśmy, gdzie są np. pochowane dzieci zamordowane tej tragicznej nocy, że Piotr Krzyworonczka, którego mogiła była dość dobrze zachowana, to krewny ks. Krzemińskiego itp. W pewnym momencie zgodnie stwierdziliśmy, że szkoda marnować czasu i zabraliśmy się do pracy.

Dziewczynki rozpoczęły od plewienia terenu wokół pomników, czyściły szczotkami drucianymi pokryte mchem nagrobki, odkrywając polskie nazwiska i epitafia. Chłopcy natomiast mieli dużo trudniejsze zadania. Do nich należało wycinanie korzeni, które bardzo często wrastały w nagrobki, prostowanie pomników poprzez podnoszenie ich i robienie podkładów, sztukowanie elementów mogił, które niejednokrotnie połamały się na kilka części, a nawet wydobywanie z ziemi zapadniętych pomników, co stanowiło nie lada wyzwanie i wymagało ogromnego wysiłku, ale też pomysłu.

Nie wyobrażam sobie pracy na tym cmentarzu bez wsparcia mężczyzn, pana Mariana i mojego męża Sylwestra oraz nieocenionego pana Włodzimierza Hutnika, Polaka mieszkającego w Krynycy, który bardzo serdecznie gościł naszą młodzież i nas, dorosłych, ale także wielokrotnie, mimo swoich obowiązków, sam zakasywał rękawy i pracował razem z nami na cmentarzu. Oprócz tego w pracach na cmentarzu bardzo chętnie pomagały nam wnuczęta pana Włodka - Wiktoria, Marta i Władek oraz zaprzyjaźniony z nimi chłopiec narodowości ukraińskiej - Iwan. Wspólnie z naszą młodzieżą ciężko pracowali, jedli drugie śniadanie, a przy tej okazji też nawiązywali kontakt, rozmawiali i śmiali się, nie odczuwając żadnej różnicy kulturowej, językowej czy narodowościowej. Codziennie, wyłączając niedziele i dwa dni świąt kościelnych przypadających w tym czasie, przychodziliśmy na cmentarz położony dość daleko od miejsca naszego zamieszkania z ochotą i pełni zapału, bo każdego dnia było widać efekty naszej pracy, bo codziennie odkrywaliśmy nowe groby, nowe nazwiska. Cmentarz zaczął wyglądać jak cmentarz. Świadczyły o tym wyprostowane, poklejone lub postawione na nowo pomniki, które zaczęły być widoczne już z daleka. Okazało się nawet, że jest ich znacznie więcej niż początkowo sądziliśmy. Spod krzaków i wysokich chwastów codziennie wyrastały nowe mogiły. Trzeba jeszcze podkreślić, że młodzież miała ambicję, by zrobić jak najwięcej, by postawić czy poprawić jak najwięcej nagrobków, by jak największy teren udało się odchwaszczyć.

Pracowaliśmy w różnych warunkach, czasem był to ogromny upał, a czasem pogoda deszczowa, ale za każdym razem wychodziliśmy dobrze zabezpieczeni przed kleszczami, których było mnóstwo, czy przed wystającymi i niebezpiecznymi korzeniami i z zapałem zabieraliśmy się do pracy. Na koniec postaraliśmy się wykosić trawy i chaszcze z jak największego obszaru, a także powycinać niepotrzebne gałęzie drzew opadające na pomniki. Ostatni etap stanowiło oczyszczenie terenu wokół historycznego krzyża na zbiorowym grobie, a także zapalenie zniczy przywiezionych z Polski na każdej odnowionej polskiej mogile. Naszą pracą zainteresowała się również lokalna prasa i w dniu św. Piotra i Pawła reporter z miejscowej gazety pojawił się na cmentarzu, gdzie opowiedzieliśmy mu o tym, czym jest akcja "Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia", skąd jesteśmy, co robimy itp. Efektem tej rozmowy stał się artykuł, który ukazał się już po naszym wyjeździe. Miłą niespodziankę sprawili nam również podróżni, którzy wstąpili na cmentarz w drodze z Buczacza. Okazało się, że są to mieszkańcy Wrocławia i Strzelina. Jakie było ich zaskoczenie, gdy przybywszy na cmentarz w Korościatynie spotkali po pierwsze Polaków, a po drugie młodzież spod Strzelina. Było nam bardzo miło słyszeć, ze są dumni z tego, co robimy.

Ale podczas tych 10. lipcowych dni nie tylko pracowaliśmy. Udało nam się dzięki uprzejmości miejscowej pani dyrektor szkoły i panu wójtowi zwiedzić Muzeum Łemkowskie w Monasterzyskach oraz pomodlić się w greckokatolickim Sanktuarium Maryjnym w Zarwanicy. Nasza młodzież prawie codziennie uczestniczyła też w organizowanych specjalnie dla nich dyskotekach, a chłopcy rozgrywali z tamtejszą młodzieżą mecze piłki nożnej. Na koniec w podzięce za pomoc i wsparcie zorganizowaliśmy dla wszystkich ognisko.

Wyjazd na Ukrainę okazał się dla młodzieży ze szkoły w Borowie i dla nas opiekunów wielką życiową przygodą, przygodą, ale też podróżą sentymentalną do miejsc, które zapisały się na kartach historii.
Monika Rak
Nauczycielka Gimnazjum w Borowie

(aby powiększyć - kliknij w zdjęcie)