Relacje uczestników Akcja 2012

Uczniowie z Borowa w Buczaczu

Uczniowie i absolwenci Gimnazjum w Borowie po raz drugi wyjechali w lipcu na Ukrainę porządkować polskie cmentarze. Przed rokiem zmierzyliśmy się z cmentarzem w dawnym Korościatynie, w tym natomiast przypadł nam cmentarz w Buczaczu.

Jechaliśmy tam z wielkimi obawami. Wiedzieliśmy bowiem, iż nie tylko jest to historyczny i piękny cmentarz, ale też ogromny i bardzo zaniedbany. Wiedzieliśmy też, że nie możemy, jak to miało miejsce w Krynycy (Korościatyn), liczyć na pomoc zbyt wielu Polaków. Ale oparciem i naszym gospodarzem okazał się polski proboszcz, który prowadzi tam kościół rzymskokatolicki, nieoceniony ks. Dariusz Piechnik.

Pojechała nas nieduża grupa: sprawdzona ekipa z tamtego roku, absolwenci naszej szkoły - Tomek Kondracki, Kamil Filipek i Dawid Skulski oraz nowi, zaangażowani i chętni do pracy gimnazjaliści - Ania Oleksiak, Ola Wysoczańska, Adrian Kuriata oraz Michał Grabas i Miłosz Koterba, a także wolontariuszka z Domaniowa - Magda Haniszewska. Opiekę sprawowali ci sami, myślę, że wypróbowani, opiekunowie - Monika Rak, Sylwester Rak i Marian Grabas.

Po przyjeździe na miejsce do Buczacza byliśmy zmęczeni, ale nie "odpuściliśmy" sobie zobaczyć miejsca naszej pracy. Jak się okazało do cmentarza musieliśmy się wspinać spory kawałek, a potem zobaczyliśmy... "busz". Rozległy, zarośnięty teren kryjący piękne zabytkowe grobowce. Coś zupełnie innego niż w Korościatynie... Wiedzieliśmy już, że łatwo nie będzie, ale nasza determinacja okazała się duuużo większa.

Mimo upalnej pogody ostro wzięliśmy się do roboty i już pierwszego dnia byliśmy dumni z tego, co zrobiliśmy. Najbardziej widoczne efekty naszej pracy po pierwszym dniu: pięknie odczyszczony ogromny postument tuż przy wejściu na cmentarz, skoszony kawałek odsłaniający ciekawe mogiły i epitafia dały nam siłę do tego, by przez kolejne dni zmagać się z trudnościami. W rezultacie naszym oczom codziennie ukazywały się kolejne pomniki z polskimi nazwiskami. Było jednak coś, co nas szczególnie zaciekawiło i zaskoczyło, coś, czego nie widzieliśmy w Korościatynie: prawie każde nazwisko na mogile było opatrzone dodatkowymi informacjami dotyczącymi funkcji czy zawodu, jaki dana osoba wykonywała. Znaleźliśmy tam i burmistrza Buczacza, i mistrza kamieniarstwa, i lekarza, i sędziego, i żonę żandarma, i żołnierzy poległych w obronie ojczyzny, ale też nauczycieli, czy zwyczajnie matki, dzieci, ojców, których epitafia na nagrobkach zdradzały emocje żyjących - ból, cierpienie, poczucie straty, rozpacz. Ciekawym odkryciem okazała się odnaleziona w gęstych chaszczach mogiła weterana powstania styczniowego - Adama Ślepowrona Piernikowskiego. Nie dość, że historyczna, to jeszcze opatrzona wizerunkiem orła w koronie oraz pięknie zdobionym krzyżem. To niesamowite przeżycie, kiedy z napisów na mogiłach wyłania się historia niegdyś polskiego miasta... To naprawdę daje moc i mobilizuje do ciężkiej pracy.

Mimo że w Buczaczu zmagaliśmy się nie tylko z zaroślami na cmentarzu, ale także z brakiem wody (awaria wodociągu i susza), atmosfera była wspaniała, humory dopisywały. Staraliśmy się tak spędzać wolny czas, by poznać miejsca i ludzi, by poznać kulturę i zwyczaje tamtejszej ludności, by zobaczyć i przeżyć jak najwięcej. Dlatego też zorganizowaliśmy mecz piłki nożnej, w którym brali udział uczniowie, wychowawcy, ksiądz i miejscowa młodzież, wybraliśmy się do Sanktuarium Maryjnego w Zarwanicy, poznaliśmy historię ruin zamku w Buczaczu, zaprzyjaźniliśmy się z Romanem, chłopcem z polskimi korzeniami, który pomagał nam we wszelkich trudnych sprawach, czy też z greckokatolickim klerykiem - Jurą, który opowiadał nam o swojej religii.

Aż żal było wyjeżdżać, ale my mieliśmy jeszcze jedno zadanie - czekała nas praca na cmentarzu w Krynycy. Wprawdzie nie tak mozolna jak w Buczaczu, ale czuliśmy się odpowiedzialni za wygląd tej nekropolii tym bardziej, że znajduje się tam pomnik poświęcony pomordowanym mieszkańcom - przodkom Polaków odwiedzających coraz częściej to miejsce. Niesamowite było to, jakie wrażenie zrobił na nas ten cmentarz. Chłopcy, którzy pracowali tu w ubiegłym roku, rozbiegli się w różne strony i sprawdzali, jak wyglądają pomniki, które wydobywali z ziemi, które prostowali, kleili, którym poświęcili swój czas, siłę i zaangażowanie. Inni już rozglądali się, co by poprawić, udoskonalić, posprzątać. Nikt nikomu nie wyznaczał zadań, a jednak wszyscy doskonale wiedzieli, co robić. Bo to płynie z wnętrza, bo polskie cmentarze na Ukrainie sprawiają, iż człowiek czuje potrzebę ratowania tego, co przypomina o przeszłości. Choć bolesnej, ale potrzebnej. Nie ma wątpliwości, że młodzież z Borowa znów pojedzie, że znów będzie w czasie wakacji pracować na Ukrainie, bo to jest silniejsze od nich. Dziękujemy organizatorom, że możemy uczestniczyć w tej akcji, że możemy dać cząstkę siebie, by ocalać od zapomnienia.

Monika Rak
nauczycielka gimnazjum w Borowie

(aby powiększyć - kliknij w zdjęcie)