Relacje uczestników Akcja 2012

Dolnośląska akcja odmieniła moje życie

Moja przygoda z wolontariatem na Ukrainie rozpoczęła się w I Liceum Ogólnokształcącym im. Jędrzeja Śniadeckiego w Dzierżoniowie, kiedy to pani pedagog ogłosiła w mojej klasie projekt "Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia", a ja wpisałem się na listę chętnych do wyjazdu. Jedno spotkanie organizacyjne z opiekunką grupy panią Izabelą Mizerą, drugie, droga do Wrocławia, potem na granicę polsko-ukraińską.

Po długiej podróży przyjęto nas bardzo gościnnie i serdecznie zarówno przez naszych gospodarzy, jak i władze miasta Podhajce, w którym mieszkaliśmy. Po wielu miłych gestach, powitaniach, poznaniu miasta, przyszedł czas na to, na co przyjechaliśmy - wzięliśmy się do pracy! Roboty było sporo. Chaszcze, gąszcze i trawy, miejscami drzewka.

Nikt nie zapewniał, że będzie łatwo, jednak po wyczyszczeniu i odrestaurowaniu każdego nagrobka na tyle, na ile pozwalały nam możliwości czuło się satysfakcję. Tym bardziej, że mieszkańcy miasta odwiedzający nas na cmentarzu od czasu do czasu podchodzili i dziękowali za wykonaną pracę.

Wyjazd ten nie był wypełniony jedynie ciężką pracą, o nie! Dwa wolne dni przeznaczyliśmy na wyjazdy do Lwowa, Chocimia i Kamieńca Podolskiego, gdzie odpoczęliśmy oraz zwiedziliśmy wiele miejsc i zabytków związanych z Polską.

Jednak to nie praca, nie wdzięczność mieszkańców ani nie wycieczki sprawiły mi największą radość i niespodziankę, a wszystko zaczęło się na samiutkim końcu. Po wielu rozmowach z naszymi gospodarzami okazało się, że miejscowość, gdzie kiedyś mieszkała moja rodzina i gdzie urodziła się moja babcia znajduje się niespełna 30 km od naszego miasta. Dzięki życzliwości pana Romana, gospodarza u którego mieszkały dziewczęta udało mi się wraz z naszą opiekunką oraz moim kumplem Kacprem dotrzeć do małej wsi Vysoke.

Chciałem znaleźć cmentarz, odnaleźć groby przodków, pomodlić się, zapalić znicz. Na cmentarz mnie nie wpuścili. Powstrzymała mnie... moja rodzina! Pan Roman po kilku rozmowach z tamtejszymi mieszkańcami i po wygłoszeniu mojego "wierszyka" (babcia napisała mi całą listę nazwisk z naszej bliższej lub dalszej rodziny, które tam kiedyś mieszkały), okazało się, że siostra cioteczna mojej prababci żyje i ma się całkiem nieźle. I nie tylko ona. Okazało się, że mieszka w domu z synem, synową i dwójką wnucząt. Po wielu wzruszeniach, tłumaczeniu powiązań rodzinnych i toastach (w końcu rodzinę znajduje się raz w życiu :D) wymieniliśmy się kontaktami. Następnego dnia mimo iż nadszedł czas wyjazdu byliśmy w wyjątkowo dobrych humorach.

Kilka dni po moim powrocie udało mi się zebrać rodzinę z Polski i urządziliśmy konferencję przez Skype'a z rodziną z Ukrainy, gdzie radości i śmiechom nie było końca. Za rok również możecie się mnie tam spodziewać!

Paweł Sokalski
Zobacz też: